Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   281   —

wyręczał swoich kolegów w uciążliwych często obowiązkach duszpasterstwa. Ale że spełniał to zawsze bez wynagrodzenia, proszono go dość rzadko o pomoc. Dziekan, ksiądz Łukaszewicz, dobry kapłan i obywatel, nie miałby nic przeciw temu, ale wikary i księża okoliczni jaw nie krytykowali bezinteresowność księdza Antoniego, pochodzącą, ich zdaniem, z chęci odznaczenia się. Pomawiano go nawet cichaczem o skłonność do mankietnictwa i do sekty. Ale ksiądz Wyrwicz imponował znowu czem innem: świątobliwością obyczajów, wielką erudycyą chrześcijańską, której zaczerpnął nawet w Rzymie. Będąc uprzednio nauczycielem domowym u Sołomereckich, poznał i u nich w Taborowie, i w podróżach z nimi, szeroki świat, a już księgi nie opuszczały go nigdy.
Słynął też z wymowy i z dobrego stylu, gdyż czasem drukował artykuły po pismach, nawet świeckie. Ale do kazań w kościele poniksztyńskim nie dopuszczano go prawie nigdy; na tę funkcyę kapłańską było zawsze dosyć innych amatorów, zwłaszcza księży Litwinów, nacyonalistów.
Ostatecznie, mimo swe niezaprzeczone cnoty i zalety, ksiądz Wyrwicz uchodził za spiskowca między duchowieństwem okolicznem. Nie należał ani do hierarchii, ani do klubu księży miejscowych. Był dla nich to »rzym-