Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   256   —

wę teoretyczną, coraz cięższą z Kazimierzem, i przejść do spraw osobistych:
— Więc przewidujesz, że tu powrócisz? Może na stały pobyt? Namyśliłeś się co do projektów, rozpoczętych w Wiszunach? W ostatnich dniach tak byłem rozerwany, żem nie poruszył z tobą tej ważnej kwestyi.
— Ach, o tem wcale nie myślałem — ziewnął Kazimierz.
Pan Apolinary wniósł z ziewnięcia, że chwila niestosowna, bo Kazimierz jest dzisiaj wyraźnie nadąsany. Chciał go jednak koniecznie rozruszać i rozweselić, gdyż nie po to przyśpieszył swą podróż do Warszawy, aby mieć nudnego kompana.
— Zawsze jednak nasza pierwsza wycieczka na Litwę udała się. Poznało się dużo, tu i ówdzie wskazało się właściwy kierunek... A ile wrażeń rozmaitych! W każdem miejscu inne. Summa summarum bawiliśmy się doskonale.
Uśmiechał się przez chwilę do wspomnień, spojrzał parę razy to w okno, to na Kazimierza, aż sięgnął żywo do kieszeni surduta i dobył z niej kobiecą fotografię.
— Patrz — — —
— Ach to ta... Mitzi! W jakimże kostyumie?
— Ofelii — rzekł pan Apolinary z namaszczeniem.