Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   201   —

klejnotowi. Ozwała się potem, dorabiając teoryę do układu, już dokonanego:
— Bo my przecie nie jesteśmy obcymi sobie ludźmi?
— Niewątpliwie, pani moja. Tak postanawiamy, prawda? Jesteśmy wolni, zgodni...
— I równi — podchwyciła Krystyna. — Będzie coś w rodzaju hasła wielkiej Rewolucyi.
— Albo Unii Litwy z Koroną.
— A prawda! Więc tak jest doskonale. Ale ja nie będę pisała tylko o polityce.
— A, broń Boże!
— Będę pisała o wszystkiem, tak jak rozmawialiśmy.
— Proszę o to najpokorniej. I dla siebie proszę o równe prawa.
— Według przyjętego hasła.
Ustaliwszy to wszystko dokumentnie, spojrzeli naraz oboje na zegar, który szedł dzisiaj bardzo śpiesznie. Krystyna, jakby zbierała poły nie istniejącego płaszcza, otuliła się rękoma, przyciągając tylko krótkie rękawy drżącymi palcami.
— Zimno w tej sali. — — Jak daleko stąd do rodziców pana, do Ziembowa?
— Przez Wilno, Warszawę... będzie ze dwadzieścia cztery godzin jazdy.
— Tak daleko?!
— No, Polska szeroka...