Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   199   —

Skrzywił się i chwycił się za głowę, jakby go nagle zabolała:
— Ta rozmowa wieczorna! Do Rarogów mnie tak prędko nie zaproszą.
— Niech pan rozmowy z Chmarą nie żałuje. Z samych powtórzeń, które doszły mnie, wiem, że była potrzebna — dla innych. Ale pan przecie zajmuje się lnem?
— Tak, pani.
— A jeżeli ja wynajdę jakieś plantacye w okolicy, do których pana zaproszą, gdzie i ja się zjawię?
— To byłoby genialne i tak już łaskawe, że byłbym dłużnikiem najobowiązańszym.
— Więc spróbuję.
Kazimierz patrzył z zapałem na swą piękną aliantkę, a zarazem mrugał powiekami, szybko coś projektując:
— Zaraz... Kiedy pani mi wyraźnie chce pomódz w moim zawodzie, to i mnie wrolno myśleć o jej sprawach osobistych. Wspomniała mi pani o obciążeniu długami Auszry. Może dla ustalenia tych cyfr i wartości przysłać pani adwokata?
— Niech pan mi przyśle adwokata, z listem — zawołała Krystyna, uderzając o stół ręką.
— Tak... ale nie mamy z panem Chmarą sprawy sądowej — — — ani jemu pomagać nie myślimy — więc pod jakim pozorem