Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   197   —

ciła z niej tylko twarz, szyja, ręce, obnażone do łokci, i białe koronki, dążące za gibkimi zarysami postaci. A sama postać czarna i włosy, ledwie związane, przepadały w ciemności dużej sali, oświetlonej jedną tylko lampą. Okolenie oczu śniadą chmurką świadczyło o bezsenności i niepokoju, ale dodawało twarzy drażniącej ponęty. Kazimierz patrzył.
— Nie ma pan pojęcia, jakie miałam trudności. Najprzód mnie księżna odprowadziła do mego pokoju i klapła tam na dobrą godzinę. Powiedziałam, że mnie głowa boli — to mi znów przysłała młodszą Chmarzankę, aby mnie leczyła od bólu głowy odmawianiem nowenny! Doprawdy! Niedobra dziewczyna ta młodsza, Teresa. Ledwom się jej pozbyła: musiałam udać, że zasnęłam, leżeć, jak martwa, aż nareszcie sobie poszła. Wtedy ubrałam się, obudziłam Karolinę — no, ale zrobiła się godzina druga. Żeby nie to, przyszłabym do pana jeszcze wcześniej!
Kazimierz całem sercem brał udział w tej wyprawie; śmiał się i tłómaczył ze swojej strony:
— Musiałem przyśpieszyć wyjazd, bo dłużej nie mogłem pozostać po rozmowie z gospodarzem domu. Pani mi tego za złe nie weźmie?
— Rozmowy z Chmarą nie słyszałam, ale pewna jestem, że pan mówił dobrze. A co