Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   196   —

Krystyny. Daję pani słowo honoru, że sam wyjadę do Wilna.
— To proszę za mną — rzekła mało uspokojona staruszka.
Z zapaloną świecą poszła, wskazując drogę przez szereg ciemnych pokojów. Noc była jeszcze zupełna.
Mignęła nareszcie blado oświetlona sala jadalna. Tam, przy wielkim stole środkowym stała Krystyna.
— Jaka pani dobra! — zaczął Kazimierz, całując ją w rękę.
Krystyna zwróciła się tymczasem do starej biedaczki, która stała drżąca w aureoli siwych, ledwie przyczesanych włosów.
— Karuś! dziękuję. — — Proszę pana: moja najlepsza, jedyna przyjaciółka, panna Karolina Zubowska.
Kazimierz podał jej rękę z głębokim ukłonem, a panna Zubowska wpadła w dyg chwiejący się, lecz dworski.
— Teraz, Karuś, idź spać. Patrz! to jest ten pan. — — — Bądź spokojna. Idź spać, Karuś. —
Po wymianie nowych oznak uszanowania z odchodzącą, pozostali we dwoje. Krystyna była nadzwyczaj wesoła, jak dzieciak, któremu się udało oszukać opiekunów, dygotała od śmiechu i od zimna, w czarnym jedwabnym szlafroczku z białemi koronkami. Swie-