Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   184   —

łam przyjemność z panem rozmawiać. Mam nadzieję, że pan przyjedzie znowu w te strony, a wtedy nie ominie naszego domu, gdzie jest także len i polowanie na lisy... Szczęśliwej drogi, do widzenia...
Aż się zadziwił Kazimierz i możeby uwierzył w życzliwość księżnej, gdyby oczy jej szare, uprzejmie i wyniośle zarazem przymrużone, nie rzucały jakichś blasków kocich, przejm ujących złem przeczuciem.
Krystyna bardzo zbladła i pod skrzyżowanymi bagnetami spojrzeń zdołała tylko w krótkiem odwróceniu twarzy wyszeptać jedno słowo:
— Przyjdę.
Z mężczyznami żegnał się śpiesznie, z niektórymi serdecznie. Ujął go najbardziej pan Hieronim, który go odprowadził na bok i, westchnąwszy głęboko, wypowiedział aż tyle:
— Mało wyjeżdżając, nie przyszło się widzieć często braci z Korony. Ale oto szczęśliwem zdarzeniem poznałem pana i nauczyłem się na starość, jacy są między wami. Niech pana Bóg sekunduje we wszystkich szlachetnych zamiarach.
Kazimierz, zaskoczony prawie przez tę przemowę, zapylał pozornie bez związku:
— Czy pan był po mojej stronie w dyskusyi z panem Chmarą?