Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   174   —

dowodzenia, repliki i objekcye. Mówił Wiktor Hylzen:
— Dyskusya o autonomii Litwy takiej, o jakiej marzą rzecznicy odrodzenia Litwy, ma tę stronę niewinną, że można być za nią lub przeciw niej bez różnicy dla przyszłości. Bo takiej autonomii nigdy nie będzie.
— Przepraszam... — zaczął już ktoś, ale mu pan Gotard przedstawił kieliszek wódki dla zamknięcia wymowy.
Ożywienie osób przy wieczerzy można było porównać do źle nastawionego samochodu, który, mimo szeregu drobnych wybuchów, stoi na miejscu. Wybuchała, choć tłumiona, polityka; wysuwały się dystyngowane pomysły dyalektyczne Hylzena, żarty Assernhofa, blagi Fedkowicza, ale coś urzekło wesołość i swobodę. Księżna, pełna wyjątkowej godności, siedziała między Chmarą i Hylzenem, który po drugiej stronie miał przy sobie panią Krystynę. Apolinary i Kazimierz dostali miejsca przy beznadziejnie obojętnych Chmarzynie i Chmarzankach. I wlokła się wieczerza nie tylko nudna, lecz naładowana jakąś źle w różącą elektrycznością. Jedyny Hylzen, który nie cierpiał hałaśliwej rozmowy, czuł się dobrze w uspokojonej atmosferze, zwłaszcza że miał obok siebie dwie wybitne panie. Bawił je z całych sił, ale obie były roztargnione.