Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   173   —

chodził po pokoju, otwierał okna dla przewiewu, jakby chciał wywietrzyć niepotrzebne zdania. Ale pan Apolinary przechodził do zagadnień palących, do programów politycznych — i jakoby proces chciał wytaczać Litwie. Co gorsza — w gronie zebranych mężczyzn zaczęły się objawiać niby magnetyczne zbliżenia, niby barwy i stronnictwa. Co wreszcie gniewnie usposobiło Chmarę, to spostrzeżenie, że z liczby tych, których miał za swych stronników i niemal poddanych, jeden, drugi, już i kilku skłaniało się do przeciwnej barwy gości z Królestwa. Assernhof, Hieronim Budzisz, nawet Hylzen słuchali ich przychylnie. Gdyby urządzić głosowanie, kto wie, czy Chmara z Fedkowiczem i paru ziemianami minorum gentium nie zostaliby pobici? Ale do głosowania, do kategorycznej uchwały nie dopuszczał pan Eustachy stanowczo.
Śród najgorętszej rozprawy o autonomii Litwy etnograficznej, oznajmiono, że wieczerza podana. Towarzystwo męskie, nadąsane i odęte polityką, przesypywało się do sali jadalnej, gdzie spotkało grono kobiet, pogodnie ziewających. Młodzi Zasławscy, zmachani doszczętnie całodzienną włóczęgą po rojstach za cietrzewiami, spali, stojąc i siedząc. Do jadalni, razem z pułkiem mężczyzn i niewywietrzałą z ubrań wonią cygar, weszły jeszcze