Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   168   —

on nie ma sumienia. On krzyczy, że ma, a ona nie! idź pan sobie do dyabła! Naturalnie, że ludzie seryo nie biorą jej na seryo. Somme toute, c’est une pauvre enfant.
Ta zaprawna jadem karykatura jego rozmów z Krystyną zabolała Kazimierza do głębi serca. Zbudziła w nim nawet nieznany mu instynkt drapieżny. Żeby tę kobietę, która tu idzie przy nim, mógł chwycić za gardło. — — Jednak nietylko nie wykonał swych dzikich zachcianek, lecz całą siłą woli zmusił się do pomyślenia, jak tu się zachować, aby możliwy pożytek sprowadzić dla tej — oszkalowanej.
— Co za anomalia: chodzić po parku z księżną i rozmawiać o innej pani! — rzekł, pokazując zęby w rodzaju skrzywienia, które jednak było uśmiechem.
— Ja tak tylko mówiłam, żeby objaśnić panu to zjawisko miejscowe. Bo to jest zjawisko. Oryginalności przynajm niej nikt jej nie odmówi. Nic dziwnego, że różnie o niej mówią. To jest raczej hołd. Kobieta, o której nic nie mówią, nie jest uczciwa, jak w przysłowiu, ale brzydka.
— Tak — gadał Kazimierz, byle coś powiedzieć — żeby dać do wyboru kobiecie piękność, albo uczciwość, pewno każda wolałaby być piękna.