Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   167   —

— Taka już moda w Rarogach? — próbował Kazimierz wymknąć się.
— Taka fatalność. Zresztą zrozumiałe, bo jest bardzo piękna. Saska porcelanka — co?
— Nie powiedziałbym. Ma twarz bardzo wyrazistą, gdy mówi.
— No, co ona tam mówi, to mniej warte. Mówi nieźle, ale raz tak, drugi raz przeciwnie.
— Mówiłem z panią Krystyną wczoraj i dzisiaj i nie zauważyłem sprzeczności.
— Trzeba ją obserwować dłużej. Ja ją znam oddawna, bo nawet mieszkała w naszym domu przez pewien czas. Było z niej trudne dziecko. Najgorszy wpływ miał na nią niejaki ksiądz Wyrwicz, jej nauczyciel. Niby mądry, ale szowinista, i zamiast znajomości świata, uczył jej różnych tam historyi i filozofii, które jej się w głowie trochę pomieszały.
Rokszycki postanowił słuchać spokojnie i nie »bronić« pani Krystyny, wiedząc że wywołałoby to napaść. Ale mimowoli nabierał do pamięci powiadomień faktycznych, choć z mocno podejrzanego źródła.
— Ma naturalnie dużo konkurentów. I każdego pyta po kolei: czy pan ma sumienie? Każdy odpowiada, że ma. I wtedy jest cudownie: kochają się, chodzą po księżycu, nie wiem, co tam z sobą robią. A po tygodniu na, zawsze ona dochodzi do przekonania, że