Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   110   —

Żeby wiedziały, jak dalece przez zawistny ton rozmowy obniżały swój własny wdzięk! Ale najprzebieglej sze nawet kobiety popadają w ten gruby błąd ganienia cudzego towaru, narówni z przekupkami.
Przebłyskowe zjawienie się pani Krystyny było przedmiotem rozmów i między mężczyznami.
— Ładna laleczka — mówił pan Apolinary Budzisz — ale chuchro takie, dobrodzieju mój.
— A czy dasz pan wiarę — wtrącił się Fedkowicz, »wychodzący« od winta — że taka laleczka najlepiej lubi bawić się z chłopami? Taki już gust jej do prostych włościan.
— At, pleciesz, panie Litaworze — skrzywił się Hieronim Budzisz.
— Co mnie pan mówisz, kiedy ja sam, często bywając w Rarogach u kuzyna Eustachego, widziałem panią Krystynę w konwersacyi z parobkami!
— Tak i cóż? Z ludem gadać nie wolno? Wiadomo, dziwaczy się, ale kobieta zacna.
— Jaż nie mówię. Tylko ten wybór towarzystwa! Od nas to ona ucieka.
Pan Gotard Assernhof kręcił tymczasem w palcach spiczastą szwedzką brodę, krotochwilnem spojrzeniem mierząc Fedkowicza.