Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   109   —

Widziałam jak pan rzucił się w pogoń — cóż, kiedy nie dogonił...
— Księżna raczy ze mnie żartować, Pani Krystyna przyszła zapewne na odgłos muzyki. Nie byłem dotąd jej przedstawiony.
Pani Wiliaszew wmieszała się do rozmowy.
— Zapewne, że przyszła tylko dla muzyki. Była przecie bez gorsetu. Nie chciała, widać, ubrać się na wieczór, tylko tak coś ją poniosło, jak to ona zwykle.
— Co też ty mówisz, Wiero, że była bez gorsetu? Miała gorset, tylko włożyła na wierzch taki szlafrok z fałdem Watteau, bo wie, że jej w tem najlepiej. Ma talię trochę przysadzistą.
— Pani Krystyna?! — zawołał Kazimierz bez namysłu.
— A tak. Pan nie zauważył? Patrzył pan ciągle w oczy?
— Można się, widać, pomylić, patrząc na kobietę przez muzykę — starał się poprawić Rokszycki.
— Albo przez luźny szlafrok — dodała księżna.
— Niezgłębione są przebiegi kobiece — dodała jeszcze pani Wiliaszew.
Rokszycki poczuł naraz dla obu kobiet, z któremi rozmawiał, pogardę, choć uprzednio był dla nich raczej dobrze usposobiony.