Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   101   —

niecnotę — odrzekł Chmara, pewny swego wdzięku pod każdym względem.
— Gdzież zasady?
— Wolne żarty staremu słudze. Pozwoli mi księżna zaprowadzić się na wieczerzę?
— O pozwolę, nawet spiesznie, bom dyablo głodna.
— Przepraszam za moją żonę, zawsze opóźnioną... A pani marszałkowa, jeżeli zechce, poda rękę temu młodzieńcowi.
Pani Wiliaszew podniosła żywo ładne, śniade ramię na ruch zapraszający Rokszyckiego i zajrzała mu w oczy, jakby zapytując, czy równie, jak ona, kontent ze swego miejsca przy wieczerzy?.
— Czy pan jest nieubłaganym narodowcem?
— Przy kolacyi jestem socyalistą międzynarodowym.
Chmara z księżną Zasławską otworzyli pochód. Na końcu szedł Apolinary Budzisz, uhonorowany przez panią domu, jak się należało. Szedł z poczuciem swego stanowiska, ale mniej wesoło, niż młodsze pary.