Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   100   —

— Oddawna, od czasów panieńskich. Wyszła potem za Karola Chmarę, który się... nie udał. Zaraz po ślubie zaplątał się w jakichś nieszczęśliwych spekulacyach i po roku w łeb sobie palnął. O tem się oczywiście nie mówi. Jej nawet nie nazywają inaczej, tylko pani Krystyna. Z domu jest Sołomerecka, trochę nawet nasza krewna.
— A ten nieboszczyk mąż, o którym się nie mówi, jest blizkim krewnym gospodarza domu?
— Bratem. Pan Eustachy Chmara zajął się jej losem z poświęceniem. Opiekuje się nią i jej majątkiem ziemskim, który leży tu niedaleko, mocno szarpnięty przez tamtego... Gdyby nie pan Eustachy, nicby już dawno nie miała. To jest człowiek u nas uniwersalny. Gdy moim synom zabrakło ojca, wybrałam też pana Chmarę na ich opiekuna.
— Mówili mi o tem synowie księżnej.
— Ładnie pewno mówili?! Oniby naturalnie chcieli więcej pieniędzy, a Chmara ze mną trzyma fortunę. To błogosławieństwo okolicy i kraju, ten człowiek!
Błogosławiony Chmara zbliżał się właśnie swym krokiem uroczystym wędrownego pomnika, magnetyzując już z daleka wzrokiem księżnę Zasławską.
— Wieńczymy tu gremialnie cnoty pana.
— Wolałbym z takich rączek wieniec za