Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   2   —

Zerwał się z tapczanu mąż krewki, żwawy pomimo rozrzedzonych na głowie włosów i pooranej już nieco twarzy.
— Co takiego?.. Białystok?
— Wilno, panie. Zaraz pojedziem dalej.
— Tam do licha!
Rozbudzony jął pośpiesznie ogarniać się i zbierać manatki, gdy zajęczał trzeci dzwonek.
— Za pozwoleniem, dobrodzieje moi!
Otworzył okno, »zrobił piekło«, sfukał konduktora, że go nie obudził, zatrzymał pociąg i wyrzucił z impetem najprzód swe rzeczy, potem siebie samego.
Jeżeli pozostali w wagonie podróżni brali kiedy w Warszawie udział w jakim wiecu, lub chociaż powierzchownie obeznani byli z ikonografią naszej wyższej polityki, poznali niechybnie w energicznym pasażerze pana Apolinarego Budzisza.
Niezmordowany działacz, zdawszy na przyjaciół akcyę prawodawczą w Dumie, a na innych órkę, coraz bardziej kamienistą, na niwie pracy kulturalnej w Królestwie, zapragnął nieść swe światło i siłę między dalszych braci.
— Pojadę nad Niemen i Wilię — mawiał tajemniczo, gdy obrady w różnych komitetach zaczynały trącić próżną dyalektyką z powodu piętrzących się przeszkód zewnętrznych i wewnętrznych.