Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   32   —

błyski zawiści lub pogardy. Ale Jerzy umiał już te wyzwania odpierać jasnem, twardem spojrzeniem, którego nikt nie stara się wytrzymywać bez powodu.
Zszedł po kilku schodach na żwir wybrzeża, aby spojrzeć zblizka na Śródziemne morze. Było tego dnia takie, o jakiem marzą zmęczeni ludzie Północy, dla zapomnienia trosk, dokuczliwych obowiązków i mgieł zimowych.
Jerzy zapatrzył się w dal roztoczoną i wsłuchał się w rytmiczny szept fali.
Morze przychodziło do brzegu pomarszczoną ławą szafiru potężnie, a jednak tak cicho, że regularne uderzenia fali o brzeg podobne były do równego oddechu ogromnej, uśpionej kobiety. Kobiece było dziś niezmiernie i pełne współczucia dla rozkosznych pragnień ludzi. Śniło po staremu nad kolebką Europy, spoglądało wiecznie mokremi oczyma na krótkie radości i bole, na mijające sławy i zwaliska ludzkie.

Nad szafirami srebrny pył.
Spokojne morze dyszy,
Więc będę śnił i będę pił
Przedziwną moc tej ciszy.

Widnokręgowy zarys zmiękł
We mleczność tajemniczą,
W oczach mi cud i w sercu lęk,
Myśli ze snem graniczą.

Niebieskie pola gładkich fal
Tu — ówdzie łódka plami,
A kormoranów krótki żal
Przez ciszę brzmi czasami,