Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   33   —

I rzekłbyś, że zbłękitniał świat,
Gdyby nie żagla białość;
I myślałbyś, że sen nań padł,
Gdyby nie ptaka żałość.

Pośród leciutkich morza tchnień
Namowy dziwne słyszę:
W taki spokojny, modry dzień.
Pójść mi w wieczystą ciszę!

Pójść mi we mgłę, w krańcowy szlak,
Po drżącym wód kobiercu —
I niech mój skon opowie ptak
Jednemu tylko sercu.

Jerzy utrwalił sobie w pamięci ten wiersz, którego muzyka od kilku dni dzwoniła mu w głowie, dobył ołówek i wiersz spisał na kawałku papieru. Rad był z utworu, żałował tylko, że nie może go ofiarować Fernandzie de Sertonville, gdyż ta pani, na pół Hiszpanka, na pół Francuzka, po polsku nie rozumie. W każdym razie poszedł szukać Fernandy, która miała dzisiaj jeść śniadanie u państwa Granowskich. Jerzy był także do nich zaproszony.
Willa Granowskich leżała dalej na tej samej Promenade des Anglais; Dubieński poszedł brzegiem morza, nie śpiesząc się, gdyż miał jeszcze pół godziny czasu. Rozmarzony wspomnieniami, podniecony dreszczem obietnic Fernandy, szedł powoli i nieuważnie, gdy głos kobiecy odezwał się do niego po polsku:
— Panie Dubieński! prosimy o adres restauracyi.
Głos był pełny, poważny, a jednak niby podszyty