Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   18   —

uśmiech. — Mamy głowy zaprzątnięte czem innem; myśl nasza nie zdolna dzisiaj oderwać się od sprawy rodzinnej, w której podobno macie mi do przedstawienia pewne projekty... Słucham... Któż to więc wymyślił projekt jechania do Nizzy, o którym mi w ciągu dnia coś wspominano?
Zaległo zrazu milczenie. Po chwili mruknął Kobryński, rzucając szybkiem, mijającem spojrzeniem obecnych:
— Nie ja, w każdym razie.
Romuald jednym szerokim giestem odsunął wszelkie od siebie posądzenie. Panna Paulina zaś zdecydowała się wziąć na siebie odpowiedzialność:
— Kochany Macieju, przyszła mi ta myśl, gdym rozmawiała z Terenią. Może uznasz w swej sprawiedliwości, że środki gwałtowne są niebezpieczne z takimi naturami, jak Jerzy. Przypomnij sobie, jak było z Tadeuszem.
— Prosiłem, żeby o Tadeuszu nie wszczynać rozmowy bez potrzeby!
— Masz słuszność, przepraszam. Ale jeżeli odejmiesz Jerzemu wszelkie środki, a on się poczuwa do jakichś obowiązków względem tej... tego towarzysza, możesz go popchnąć do... może się zbuntować.
— Zbuntować się?! przeciwko ojcu?!
Czoło pana Macieja marszczyło się coraz groźniej. Skąd ta krytyka jego wyroków? Kto śmiał powiadomić ciotkę Paulinę o zdrożnych stosunkach Jerzego? Powiódł silnemi oczyma po obecnych i oczy ich znalazł spu-