Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   17   —

i doraźne podziałanie na Jerzego. Ale temu sprzeciwił się książę stanowczo:
— Nie, żona bez męża nie może się znajdować w Nizzy. Jest ich tam dosyć tego gatunku, ale my jesteśmy innego i nie możemy Tereni pozwolić tak wyglądać. Znam Nizzę i wiem, że to niewłaściwe. Z bratem tam się nie jeździ, choćby z tak poważnym, jak ty. Jest na to sposób: jedźmy we troje! Dajcie tylko pieniędzy i jedźmy.
»Dajcie tylko pieniędzy!« W tym drobiazgu zawarła się, jak zwykle, istota sprawy, gdy wszechstronnie i dojrzale ją rozważono. I znowu spraw a spoczęła, jak zwykle, w opatrznych rękach naczelnika rodu.
Wieczorem nikt nie wszczął zajmującej wszystkie umysły rozmowy. Wzięto się do czytania artykułu z Revue des deux mondes o poprzednikach Rasyna i Kornela w literaturze francuskiej. Przedmiot wydał się dzisiaj towarzystwu zupełnie obcym, Kobryńskiemu zaś tem bardziej, że nie mógł się nigdy dopatrzyć wartości tych wielkich klasyków, a cóż dopiero miał słuchać o ich słabszych poprzednikach? Terenia, sławna lektorka, czytała z mniejszym wdziękiem, niż zazwyczaj. Ogarniające wszystkich nudy natężyły się aż do stanu znerwowania, pod którego wpływem można wyć podobno, jeżeli się nie należy do najlepszego towarzystwa. Temu nastrojowi uległ wreszcie i najodporniejszy pod tym względem pan Maciej, chociaż nigdy w życiu, jak sam zapewniał, nie nudził się.
— Odłóżmy czytanie — odezwał się po ziewnięciu księżny Teresy, stłumionem przez słodki aż do łez