Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   10   —

listu niema, ani telegramu. Nawet nie wiemy, gdzie się dzisiaj znajduje.
— Owszem, wiem — odezwał się książę Kobryński. — Był w Paryżu, widział się ze stryjem Tadeuszem, a teraz jest w Nizzy.
— Skąd Władzio wie o tem?
— Skąd wiesz o tem?
Zarzucano go pytaniami, a on, jedyny niezupełnie Dubieński w towarzystwie, począł kręcić się na krześle.
— Pisano mi... to jest... pisał mi.
— Wiesz napewno?
— No... wiem.
— Skoro więc Władzio jest powiadomiony, to może wie także, czy Jerzy sam pojechał do Nizzy, czy... z towarzyszem?
— Tego nie wiem, ale są w liście jakieś aluzye, coś o uczuciach napełniających pierś jak pieśń... coś bardzo niewyraźnego. Zadziwiło mnie to tylko, że mówi o nowych uczuciach? Miał przecie czas oswoić się.
— Poeci zmienni są — wtrąciła misternie Teresa.
— Coraz lepiej. No, a czy nie pisał, jak przyjął go stryj Tadeusz? — zapytał pan Maciej, topiąc w zięcia wzrok jeszcze bardziej badawczy.
Teraz Kobryński poczuł ważność swego głosu w radzie i zaczął perorować:
— Te dwie natury, stryj i Jerzy, są bardzo pokrewne. Obaj niespokojni, szukają innych dróg, niż zwykłe; obaj mają taki pęd... rozumie ojciec? do nienaturalnego życia...