Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   11   —

— Nie o to pytam — przerwał pan Maciej — ale w jakich są teraz stosunkach?
— Sądzę z listu, że w najlepszych. Nawet przypuszczam, że stryj musiał dać Jerzemu pieniędzy.
Pan Maciej załamał ręce:
— Tadeusz! Jerzy... rany mojego życia!
Zasępił się i pomilczał chwilę, poczem rzekł stanowczo:
— Tem spieszniej czyńmy naszą powinność. Romualdzie! Napisz do Jerzego, że nadal płacić nie będziemy.
— Ojcze! jeżeli można, zwolnij mnie od tego!
Romuald załamał także ręce dramatycznie, wpatrując się w ojca, oko w oko. Obaj wyglądali, jak wyglądać byli powinni: sprawiedliwość i miłosierdzie.
Zaskrzypiał zmrożony żwir pod oknami i wkrótce ukazał się w bibliotece ksiądz proboszcz, przyjeżdżający na imieninowy obiad do pałacu.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków.
Wszyscy ci chrześcijanie powstali, aby powitać sługę Bożego; kobiety pocałowały go w czerwoną, zmarzłą rękę, mężczyźni w ramię; pan Maciej tylko, będąc też rodzajem namiestnika Chrystusowego w swoim powiecie, pocałował księdza w policzek.