Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   58   —

— Patrz, jak opuchł od biletów bankowych. Jeżeli dzisiaj wygra, będzie je musiał ulokować z tyłu, z przodu już nie zmieści.
— Schwind! — odezwał sentencyonalnie Słuszka — traktujesz grę nadto lekko. Zobaczysz, przyjdziesz jeszcze na moje podwórko.
— Obiecuję ci solennie przyjść, jak tylko się spłukam.
— Bah!
Przeszedł do przedziału, gdzie siedział d’Anjorrant z żoną i jej siostrą.
— A pani margrabina czy gra dzisiaj?
Pani d’Anjorrant dala giestem do zrozumienia, że nie ma pieniędzy. Słuszka już się ofiarowywał z pożyczką, gdy margrabia, ziewający w kącie, odezwał się sarkastycznie:
— Dziwię się, że kobieta piękna i z mojej szkoły może być pozbawiona środków.
Lady Cosway zarumieniła się. Pani d’Anjorrant, pragnąca nabrać francuskiego dowcipu i stosować się do męża, śmiała się niby serdecznie. Ale Słuszka był zgorszony i nie znajdował odpowiedzi.
— Moje dzieci! — rzekł wreszcie d’Anjorrant niecierpliwie — niema, na szczęście, panien między nami. Nie jesteśmy już u Granowskich. Przyznać trzeba Granowskim jedną zasługę; w naszem życiu nerwowem przedstawiają źródło odpoczynku, działają jak sen.