Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   59   —

— Och, to sobie spokojni ludzie, bardzo porządni — rzekł Słuszka.
— Czy powiedziałem co innego? Właśnie to samo. Ty jednak, jako mentor całego świata, powinienbyś pani Granowskiej, którą także zapewne oświecasz, zabronić spraszać ludzi z czterech stron horyzontu. Horyzontalność kobiet naprzykład nie mogłaby być dowiedziona na lepszym podmiocie, niż na pani de Sertonville.
— Doprawdy, Raulu, jesteś niemiłosierny!
— Owszem, jestem wzorem miłosierdzia. Pani de Sertonville posiada różne podniecające specyalności. Stawia ją to w rzędzie kobiet wybitnych.
— Raulu! co ty gadasz? — odezwały się tym razem obie siostry.
— Zamilczmy zatem i przejdźmy do innych. Rubensonów nie wymawiam nikomu. Ludzie zupełnie przyzwoici, sto milionów razy przyzwoitsi, niż ci, którzy mają jednego franka. Ale któż to ten... ten, co się nazywa jak czkawka?
— Hynko Zakopiański... To poeta... zdolny podobno... waryat.
— U nas byli tacy na Montmartre, za czasów mego dzieciństwa. No, a pan Dubieński?
— Zupełnie porządny chłopiec, z doskonałej rodziny.
— Także poeta?
— Nie groźny.
— Ile ma renty rocznej?