Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   411   —

— Trzeba oczekiwać logicznego rozwoju wypadków. Jeszcześmy prawie nie rozmawiali z naszymi gośćmi, jeszcze nie przyjechał Jerzy, a tybyś już chciał... A podoba ci się Estella?
— Zdaje się! dziewczyna jak złoto i na złocie siedzi.
— No, — rzekł Romuald po namyśle — panna Ewa jest także godna uwagi. Dadzą, jej w posagu majątek ziemski, graniczący prawie z Chojnogórą — ładny majątek. Ona sama także ładna, i wielkie nazwisko, dobre gniazdo...
— Estella przecie jest Dubieńska!
— No taak...
— Może posądzasz, że nie?
— Mój Władziu! miewasz koncepty takie, że uszy więdną. Dość spojrzeć na stryja i Estelle, aby się upewnić, że to jedna krew, a przytem jacy do siebie przywiązani! jak się rozumieją! Stryj przyjechał do nas tylko ze względu na przyszłość córki.
— Nie wątpię, że chciałby ostatecznie uregugulować tę pozycyę.
— Co uregulować?! jaką pozycyę?! Teraz ty, przyjaciel i członek rodziny będziesz rozgłaszał plotki?!
— Nie rozgłaszam; mówimy przecie najpoufniej między braćmi.
— Są rzeczy, o których trzeba zapomnieć absolutnie wobec wyższych celów.
— Jakże się to robi, aby zapomnieć?