Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   373   —

z których jeden chwycił się środka zakazanego: nazwania po imieniu wielkich tajemnic rodzinnych.
— Jurku! cofnij to słowo! i my zapomnimy, żeś je powiedział.
— Nie cofam. Wszystkie inne nasze spójnie to frazesy. Miłość, która nie liczy się ani trochę z cudzą indywidualnością! Obowiązki społeczne, polegające na dobieraniu zasad ku własnej wygodzie, czy to obowiązki? Co myśmy kiedy uczynili dla kogo? Żyjemy jak każdy bankier, jak każdy żarłok, tylko nazywamy to cnotą, a apetyty innych — występkiem.
Teraz Romuald, dotknięty do żywego, zaczynał tracić cierpliwość.
— Nie przyjechałem tutaj rozprawiać z tobą o naszej wartości, ani kłócić się o teorye. Mam ci do oświadczenia wyraźną wolę ojca i zapytuję: czy trwasz w twych pięknych zamiarach, czy chcesz się ich wyrzec?
— Co nazywasz pięknymi zamiarami?
— Pozostawanie tutaj pod jakimkolwiek pozorem.
— Mówiłem ci, że chcę wrócić do normalnego życia, ale we dwoje, bo jestem zaręczony.
— To ten sam kierunek, to równoznaczne. Jednej zachciance ulega się skrycie, drugiej jawnie, skoro wynajdzie się przed światem usprawiedliwienie. Dla nas obojętne jest nazwisko kobiety, która cię trzyma. Czy Francuzka, czy Polka, czy separatka, czy wdowa, wszystko jedno, mu-