Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   372   —

taję ci nawet, żo jest bardzo rozgoryczony, że myślał już o możliwem zniesieniu twojej schedy.
Jerzy pobladł i zamilkł. Tutaj Teresa, dotąd zupełnie bierna, wmieszała się do rozmowy:
— Romciu! to są ostateczności! Nie warto nawet wspominać o nich. Ja wierzę w Jurka, on nie zechce przyczyniać nam i ojcu takiej boleści, on się opamięta.
Patrzała z wyrazistym niepokojem na Jerzego, który milczał jeszcze, ale żuł nerwowo jakąś odpowiedź. Nareszcie przemówił:
— Znam to, już Terenia przywiozła mi podobne pogróżki. Namyślałem się nad niemi i doszedłem do ciekawych wniosków o prawdziwem znaczeniu naszej rodziny. Jest to stowarzyszenie do wyrabiania zasad w pocie czoła stowarzyszonych, z kapitałem skoncentrowanym w ręku naczelnika firmy i wynalazcy pomysłu.
— Nie przeczę — odpowiedział Romuald: — tylko twój zmysł satyryczny nie dopatrzył się innego celu założenia rodziny. Jesteśmy, powinniśmy być jedną osobą większą, rozrodzoną na kilka lub kilkanaście osób, czujących tak samo, tak samo pojmujących obowiązki moralne i społeczne. Ta spójnia, ten cement jest naszą siłą, i chlubą.
— Co mi tam mówisz! — zawołał Jerzy: — jedyny cement, który nas łączy, to pieniądze!
Ten wybuch wywołał wielkie zgorszenie. Siostra wmieszała się stanowczo do rozmowy braci,