Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   46   —

i opracował, milczał dotąd, oparty obu łokciami na stole, wpatrując się pilnie w mówiących. Gdy teraz przychodziło do praktyczniejszych wniosków, odezwał się:
— Dobrze, postaram się przekonać księcia. Już go do tego trochę przygotowałem.
Zawiejski może miał inny projekt, bo rzekł bez zapału.
— Skoro masz nadzieję wpłynąć na księcia Janusza, bierz to na siebie.
— Nie wiem, czy namówię go — odpowiedział Dołęga — ale, że mu lepiej od was rzecz przedstawię, to oczywista.
— Trzebaby jednak i Szafrańca wciągnąć do tej sprawy — mówił dalej Hektor. — Człowiek ten wyrywa się do usług publicznych, a nikt z tego nie korzysta.
— Czy ty nas chcesz mistyfikować? — zapytał Andrzej — Szafraniec wyrywa się? W takim razie i ja się wyrywam — idę spać. Mieliśmy pić bolę, a urządzasz nam tu sesyę ze wszystkiemi finezyami.
— Poczekaj, Andrzeju, zaraz skończę. Szafrańca my w Chwaciejówce obrobimy. Teraz rola dla ciebie. Trzeba zapewnić się o udziale wielkich kapitalistów w razie otrzymania koncesyi. Dlatego pomyślałem o Arnoldzie Hellem. Możebyś ty się wybrał do niego?
Hektor, nie miał miary w głosie, dał więc ostatniemu zdaniu intonacyę zbyt dowcipną. Andrzej