Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   47   —

zmrużył trochę oczy, ale nie odmówił; owszem, ożywił się:
— Dobrze, mogę pójść do Hellego; znam go i sądzę, że jest zdatny. Tylko musicie mi najprzód dać instrukcye.
— Ja ci całą rzecz dokładnie wytłómaczę — rzekł Dołęga, zadowolony, że choć boczną drogą sprawa trafiła do serca Andrzeja. — Zresztą posłałem Hellemu mój memoryał.
— Jeszcze jedna kwestya, panowie, ostatnia na dzisiaj — rzekł Zawiejski: — o naszych obradach i o autorstwie projektu nie powinien nikt wiedzieć, bo jeżeli odstąpimy niby ojcowstwo tej sprawy starszym, nie mogą oni wyglądać, jak nasze narzędzia.
— To może rozstrzygnąć tylko Dołęga — rzekł Andrzej.
— Jestem zdania Hektora — rzekł Dołęga.
— A teraz nareszcie koniec! — cieszył się Zbarazki — teraz pijmy i niech nam się zdaje, żeśmy jeszcze młodzi Pijże, Janku, musimy się po staremu urżnąć.
— Nie urżnę się — rzekł Dołęga — bo jutro mam dużo do roboty, ale widzisz przecie, że piję... A co! zostałem królem pierwszego dnia polowań; Koryatowicz mało nie pękł.
— Wielka mi rzecz, że inżynier umie mierzyć — zaśmiał się Andrzej.
— Słuchaj, Andrzeju, mnie się zdaje, że to