Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   323   —

— Ja nie zemdleję... jam nie z waszej marnej gliny. No, czytajmy dalej.
»Jestem zaręczona z kuzynem moim, Adamem Szafrańcem«.
— Winszuję. Nie można lepiej.
»Niech pan źle nie myśli o mnie, zanim się dowie, jak przyszło do tego. Choć mi wszyscy mówią, że to bardzo szczęśliwie dla mnie, nie czuję szczęścia w sobie, bo nie wiem, jak mnie pan osądzi, a pan jest jedyny, o którego zdanie chodzi mi naprawdę, w sercu. Proszę mi wierzyć, drogi panie, proszę... Więc opowiem jak było. Kiedy odmówiłam temu Niemcowi, naturalnie, mama była bardzo zła na mnie, ale to już trudno. Chodziłam po parku sama i dużo myślałam o panu. Dlaczego pan ani razu nie napisał, choćby do cioci Temiry?«
— Dlaczegom nie pisał? dlaczegom nie pisał?! Prawda.
»Aż w parę tygodni później mama zawołała mnie do siebie i mieliśmy rozmowę. Mama mi powiedziała, że Adam prosi o moją rękę przez wuja Karola Zbązkiego. Ja się zdziwiłam, bo przecie Adama znam oddawna, i teraz był u nas dwa razy na wsi, a nigdy mi nic nie powiedział. Mama zaczęła go chwalić, że jest porządny, dobrze myślący, bardzo bogaty i spokojny. Śmieszyło mnie to wszystko, bo nie myślałam nigdy, żeby Adam był mną zajęty. A kiedy mama zapytała, czy może