Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   322   —

kreślona — potem dwa arkusze pisma, widocznie przerywanego i znów ciągniętego — wreszcie podpis.
Dołęga krzyknął. Był to długi list od Halszki. W tej chwili zrozumiał, że trzeba być przygotowanym na wszystko, że los jego rozstrzyga się, i że w szeregu feralnych wypadków, które przeżywa, ten list będzie przesileniem na dobre, albo jeszcze na gorsze. Ale to od Niej — zatem szczyt pragnień, upragnienie samo.
— Spokojnie, spokojnie, spokojnie...
Ścisnął głowę rękoma, niby stalową obręczą, i zaczął czytać:

»Proszę się nie dziwić, że piszę. Wolę, żeby odemnie pierwszej dowiedział się pan, zanim tam dojdą wiadomości o mnie. Zdaje mi się, że tak lepiej, abym sama powiedziała odrazu. Jestem zaręczona z kuzynem moim, Adamem Szafrańcem«.
Tego pchnięcia w serce Dołęga nie mógł przewidzieć. Zerwał się, rozpaczliwie skrzywił twarz i wzniósł rękę ponad głowę, niby do uderzenia lub do przekleństwa. Zachwiał się potem i upadł na krzesło. Krwawe mgły zaćmiły mu oczy i uszy, ale po chwili zobaczył znów przed sobą biurko, otwarty list i posłyszał zwyczajny gwar miasta, dolatujący z ulicy. Opierając się o meble, doszedł do karafki z wodą, napił się, potem, nalawszy trochę wody na dłoń, przyłożył ją do czoła.