Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   321   —

A tamci! Na Hektara nie liczyłem, lecz przecie Zbarazki i ten wielki Zbązki...
W tych bolesnych rozmyślaniach powracała i Halszka i na nią padała teraz plama pierworodna.
— Ona jest z nich, ona także niepewna...
Wpatrywał się gorączkowo w jej moralną postać, bronił jej sam przed sobą, ale porównania z ojcem, z matką, z Andrzejem, z panią Hohensteg, cisnęły mu się jak zmora do mózgu i napełniały strasznym niepokojem biedne, zawiedzione, skłonne już do nieufności serce.
Tego samego dnia po południu miał znowu odbyć swą przykrą inspekcyę robót kanalizacyjnych. Głowa mu pękała od bólu, rozstrojony organizm wypraszał się od tej wyprawy, ale nawykła do żołnierskiego posłuchu wola dała rozkaz — i Dołęga poszedł.
Gdy w rócił, nie jadł obiadu, poczuł znużenie tak przemożne, że zasnął na fotelu aż do zmroku. Obudził go służący, zapalający lampy.
Wieczorem Dołęga miał zwyczaj załatwiać korespondencye i dzisiaj rzucił okiem na kilka listów leżących na biurku. Parę kopert z nagłówkami firmowemi, a ten list od kogo?
Obejrzał dość ciężką kopertę, zaadresowaną kobiecem pismem. Stempel pocztowego wagonu, bez miejscowości... Co to takiego? Początek listu, odezwa w rodzaju »Szanowny panie« lub »Drogi mój Janie« była starannie prze-