Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   313   —

tem bardziej, że niewiele miał argumentów dla odparcia zarzutu: odpowiedział żywo:
— Nie można jeszcze tych panów potępiać. Działanie ich rozpierzchło się, bo za wiele naraz chcieli zrobić, a może ich też trochę oszołomiła atmosfera wielkiego centrum i nie dość energicznie zajęli się przeprowadzeniem specyalnie tej sprawy. Zyskali sobie zawsze poparcie Zellera...
— O, Zeller — to ryba.
— Co to: ryba?
— No, gruba ryba, ale ślizka. Grzeczny on jest — miałem z nim do czynienia — ale żeby pomógł, o tem wątpię. Zresztą zmiarkował napewno, z kim ma do czynienia.
— Miał do czynienia w każdym razie z poważnymi ludźmi jak książę Zbarazki i hrabia Zbązki.
— Zbązki? Pan wierzysz w Zbązkiego?... panie Dołęgo! Chociaż należysz pan do szlachty, jesteś pan także członkiem towarzystwa rozumnych pracowników. Na tym gruncie spotykamy się, możemy zatem mówić otwarcie. Straszenie ludzi Zbązkim jest dobre dla innych.
— Nie chodzi o straszenie ludzi, ale o powagę Zbązkiego. Ma on zachowanie i w Petersburgu, i u nas. Wolno się nie zgadzać na jego program, na ultra-arystokratyczne zasady, ale odmawiać mu wszelkiej powagi?...
— To przecie nie sekret, panie. Zbązki jest karykaturą dowódcy. Gdy niema prawdziwych, potrzeba kartonowych dowódców. A potrzeba ich