Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   25   —

tymczasem stary Szydłowski, który już był — zszedł i, niewidzialny dla innych, stał pod altaną, słysząc przemowę i widząc rękawiczkę, spadającą mu pod nogi, podniósł ją, a potem, prezentując, zbliżał się do Halszki w komicznych podrygach:
— Teraz, proszę ze m ną do lasu, proszę, nie ustąpię.
— Nie — rzekła. Halszka, odymając przymilnie usta — pan mi także nie pozwoli mówić; stanę sobie... z Adamem.
I wzięła Szafrańca pod rękę, opłaciwszy się Szydłowskiemu dość zalotnem spojrzeniem.
Pani Hohensteg, siedząc już w sankach, patrzyła na tę scenkę i rozmyślała zapewne nad tem, że młodość jest najlepszą polityką z mężczyznami.
— Halszko! siadaj prędzej! — wołał Andrzej — staniesz sobie, gdzie zechcesz, ale nie opóźniaj wyjazdu.
Panie siadły razem, jak poprzednio, tylko już furman powoził. Mężczyźni pomieścili się w bryczkach i sankach; nowe stanowiska były oddalone i trzeba było do nich dojechać. Dołęga siadł na pierwszą lepszą furmankę, pochylił się mocno i ścisnął skronie rękoma.
— Co panu jest? — zapytał Koryatowicz siedzący obok niego.
— Nic, głowa mnie boli.
— Niech pan nie przykłada strzelby do twarzy, tylko strzela z przyrzutu.