Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   208   —

— To wiem. Nawet nie będę potrzebował wysiłków energii, żeby ją poprowadzić, — ale moja rodzina, mój tak zwany »świat?« Cóż ty myślisz, że moi rodzice i krewni tak sobie zgodzą się na to? albo, gdybym się uparł i ożenił, że nie zatrują jej łagodnie i systematycznie? Przeciwnie, jeżeli się ożenię z jakąś kuzynką, choćby brzydką i nieszczególną, wolno mi będzie z nią kochać się, albo kłócić, ale będę miał i ona będzie miała wszystkie przywileje i względy należne. To się nazywa tradycyą i patryarchalnością.
— Musisz to lepiej wiedzieć, Andrzeju, ale mnieby się zdawało, że rodzina twoja najbliższa, tak zacna, przyjęłaby doskonale tę synową, gdybyś był stanowczy.
— Ojciec — może? — ze względu na wielkie pomnożenie majątku. Matka — nigdy.
— Panna Halszka z pewnością dobrzeby ją przyjęła — rzekł Dołęga.
— Nie radzę ci jej wspominać o tem — odpowiedział Andrzej tonem nieco szyderczym.
Dołęga spochmurniał i opuściła go zwykła stanowczość: nie śmiał nic doradzać. Omówiwszy sprawę szeroko, odłożyli postanowienie do dni następnych.