Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXV.

Już jadą — już są w Warszawie — za parę dni tu będą. Te wieści, przyniesione przez kilka depesz, zelektryzowały mieszkańców Waru. Najpierw mieli się zjechać niektórzy goście, potem książę Janusz, nareszcie hrabia Zbązki miał przywieźć głównie oczekiwanego.
Tego dnia popołudniu zapowiedział przyjazd swój Szafraniec i Hektor Zawiejski. Naokoło zamku krzątało się dużo ludzi: jedni przygotowywali fajerwerk w parku, drudzy grabili i podsypywali drogi; nawet przed mieszkaniem Marsowicza zjawiał się często ktoś ze straży leśnej lub z łowiectwa, żeby się dokładnie dowiedzieć o szczegółach zamierzonego polowania. Nawet księżna nie pisała listów, lecz chodziła po zamku, oglądając urządzenie gościnnych apartamentów. Tylko Andrzej nie mieszał się do niczego.
Dołęga ukończył już czynności swoje w łąkach, a dzisiaj chciał być obecny w zamku, bo spodziewał się jakichś ciekawych wiadomości od dwóch przybywających tryumwirów. Po obiedzie wyszedł