Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   207   —

Maryni, bo mi się tego bardzo chciało. Powtóre doświadczyć, jak pisuje zakochana panna — nigdy nie miałem dotąd korespondencyi z panną.
— Andrzeju! czy mówisz poważnie?
— Nie wiem, czy poważnie, ale szczerze. Przywykłem tak z tobą rozmawiać. Ty jeden mógłbyś napisać mój życiorys, gdy klapnę, bo z nikim tak szczerze nie mówiłem nigdy.
— Nawet z Marynią?
— Gdzież tam! W rozmowie z kobietą, której się pragnie, jedna rzecz jest prawdziwa: pociąg uczuciowy; reszta dobiera się według potrzeby. Kłamać nie należy, ale urządzać prawdę, zwłaszcza w dziedzinach psychologicznych — przecież to cała sztuka uwodzicieli.
— Sam się nazwałeś nareszcie — rzekł Dołęga.
— Najgorsze — odpowiedział ubocznie Zbarazki — że to panna i panna na wydaniu. Nie obliczyłem, że niewinna sielanka tak się zawikła. Teraz niema rady — trzeba się o nią oświadczyć. Ale co z tego będzie? Zawsze nieszczęście czyjeś.
— Tej kombinacyi nie rozumiem.
— Jeżeli się oświadczę tak, aby mnie nie przyjęto — ba! trzeba zapłacić za nierozwagę! — to ona będzie nieszczęśliwa. Jeżeli zaś ożenię się, to znowu ja.
— Jakim sposobem możesz być nieszczęśliwy z tą śliczną, potulną kobietą, która pójdzie za tobą jak cień posłuszna?