Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   206   —

o nas, jak o żelaznym wilku... A kiedyś znowu przy jakimś żarcie, mrugnęła tak, że mi przypomniała starego Hellego! Aż mi się zimno zrobiło.
Jan patrzył na Andrzeja, jak na chorego.
— Ty się litujesz nademną, widzę to — ciągnął Andrzej — boś ty zupełnie inny: ty masz zawsze jakiś cel poza tobą leżący i patrzysz na ten cel, a nie lubujesz się w szczegółach własnego istnienia, w mieniących się barw ach życia. A wiesz, gdy kto ma to moje usposobienie, to go czasem zauważony drobiazg raduje, albo drobiazg przyprowadza do rozpaczy.
— Mój drogi — rzekł Dołęga — z tych drobiazgów nie składa się dusza ludzka.
— Ale składa się życie — odpowiedział Zbarazki.
— Marne życie.
— Ale moje.
Tu zamilkli przyjaciele i rozeszli się znowu, choć bez urazy, w dwie odmienne zupełnie drogi. Po chwili Dołęga zaczął mówić:
— Jakże daleko zaszedłeś w wyznaniach swego uczucia pannie?
— Oj daleko! pisywaliśmy nawet do siebie.
— Jakto? więc ten list bezimienny ma prawdziwą podstawę?
— Niestety.
— Skoro więc to czyniłeś, musiałeś mieć zamiar określony?
— Oczywiście. Najprzód — opanować myśl