Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   191   —

ści do rozmowy z nią były rzadkie. Przy stole mówiła najwięcej panna Temira, skłonna wogółe aż nazbyt do konwersacyi; księżnej Hortensyi trzeba się było bądź co bądź, zasługiwać; Halszka, jeżeli się odzywała przy wieczerzy, to o rzeczach prostych, o zajęciach tego, lub przyszłego dnia; mówiła swobodnie, bez cienia nieśmiałości, ale do rozmowy poważniejszej nie mieszała się przez ambicyę, czuła się bowiem niedostatecznie wykształconą w naukach i w myśleniu.
Ten brak poczuła niedawno, już pod wpływem Dołęgi, a że miała do niego zaufanie, prosiła go raz, aby jej wskazał książki do czytania. Jana zaskoczyło trochę to pytanie i, zanim coś doradził, wziął Halszkę na mały egzamin.
— Czy pani jest mocna w historyi?
— Nie, panie.
— Ale pani zna przynajmniej dobrze historyę własnego kraju?
— Kurs jej przebywałam, ale bardzo dawno.
— A nauki przyrodnicze lubi pani?
— Bardzo lubię, ale tych, to już nie uczyłam się nigdy... tam trochę, w dziecinnych książkach.
— Zapewne uczono panią głównie języków, historyi literatury, historyi sztuki?
— Tak... dużo bardzo francuskiego, angielskiego, trochę niemieckiego, historyi literatury francuskiej... no, naturalnie, religii, rachunków... historyi sztuki wcale nie... Widzi pan, jaka ja głupia! O co