Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   127   —

— Andrzej mi mówił, że w Warze przyczyniła się pani głównie do namówienia ojca na tę podróż. Nawet wspominał o taktyce: »jeżeli papa pojedzie... kiedy papa tam będzie... papa musi jechać«.
— Ha, ha! ten Jędrek! Wszystko widział, a nic mi nie mówił. Ale dobrze zrobiłam? Prawda? Pan mi mówił, że to dobra i potrzebna rzecz.
Dołęga odpowiedział cichym, gorącym głosem:
— Nie tyle jeszcze dziękuję, bo nie biorę tego dla siebie, ale winszuję serdecznie. Postąpiła pani ślicznie i mądrze, jak prawdziwa obywatelka, jak prawdziwa księżniczka Zbarazka.
Halszka zarumieniła się z zadowolenia.
Tymczasem uboczna ta rozmowa zwracała już uwagę; szczególnie Reckheim rzucał ciekawem okiem w stronę Dołęgi. Wszyscy zdali już sobie sprawę, że pomiędzy księżniczką a tym jasnowłosym, tęgim — chłopcem istnieje jakaś sympatya, ale udawali obojętność i ciągnęli dalej senne rozmowy. Dopiero gdy księżna Hortensya zawołała ze szczególną intonacyą:
— Halszko, nie mamy herbaty! Zrozumieli wszyscy, nawet Halszka i Dołęga, że przedłużenie tej pogadanki choćby o chwilę byłoby skrajną nieprzyzwoitością.
Jan powstał, zbliżył się do kiężnej, aby się pożegnać. Otrzymał białą, nieruchomą rękę do pocałowania i proste dwa słowa:
— Żegnam pana.
Skłonił się dość hardo reszcie towarzystwa,