Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   126   —

ten język, ale nie miał go w codziennem użyciu, mówił zatem powoli i z akcentem nie zupełnie poprawnym. Zwracało to nieprzyjemnie uwagę towarzystwa, podczas gdy go nie raziła dużo gorsza niemiecka wymowa Reckheima.
— Czy pan dużo pracuje? — spytała księżna Hortensya.
Jan odpowiedział krótko i na tem skończyła się jego rozmowa z panią domu, która zajęła się znowu swymi dostojniejszymi gośćmi.
Wtedy Halszka odezwała się do Jana po polsku: — Od czasu, jak jestem w Warszawie, widzę pana dopiero czwarty raz.
— Zaczęła liczyć na palcach, uśmiechnięta.
— Na ślubie Jurka... na tym balu... raz u papy...
— Wtedy ja pani nie widziałem.
— Ale ja pana widziałam — to trzy. A dzisiaj czwarty raz — to wszystko.
— Ja panią za to widziałem dwa razy w teatrze.
— A dlaczego pan nie przyszedł do loży? Dlaczego pan jest pierwszy raz u mamy? Czy pan jest dziki w Warszawie?
— Nie, pani, ale pracuję i nie mieszam się do ruchu towarzyskiego, bo to zabiera wiele czasu, pociąga za sobą obowiązki, którym nie mógłbym nastarczyć... Cieszę się niezmiernie, że mam sposobność podziękowania pani, nie mogłem wtedy na balu.
— Za co mi pan dziękuje?