Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   222   —

— Gdzie?!... No opowiadaj.
— Było tak: oni zaraz po twoim wyjeździe dali na zapowiedzi. Warszulka porzuciła u mnie służbę i mało ja o niej słyszałem przez miesiąc. Aż słyszę: chora, w chacie rodziców leży, przez ręce leci — a Trembelukas lamentuje, że mu ktoś narzeczoną urzekł. Tak ja do niej doktora z Dyneburga sprowadziłem. Mówi doktór: dziewczyna w sobie zdrowa, tylko krwi w niej mało. A my z tobą, Miś, wiemy, z czego ona chorowała. — Durne te doktory! Poradził jej w morzu kąpać się, a kiedy już zimno będzie, tak choć morskiem powietrzem oddychać, klimat zmienić. Przepisał kuracyę jak dla pani jakiej, elegantki, niby to u nas nad jeziorami klimat nie zdrowy! A Trembelukas słuchał, słuchał — i sam oczadział. Pieniędzy napożyczał, gdzie mógł, ślub w kościele jużynckim wziął i żonę wywiózł do Połągi.
Ta historya mniej zadziwiła Michała, niż ścięła mu serce mrozem. Pomimo wszystkie roztropne postanowienia, miał nadzieję choć raz zobaczyć Warszulkę, przez ciekawość, przez romantyczną zachciankę. Teraz nietylko nadzieja zawiodła, lecz przybywał niepokój o zdrowie biednej Warszulki.
— Jakże oni tam sobie poradzą? — zapytał, rozglądając się smutnie po wrzosach.
— Biedy im nie będzie, jeżeli ona poprawi się. Naród tam pokrewny, Józef Trembel dobry cieśla, to i zarobić jeszcze może. A koło Warszulki chodzi, jak niańka; sam widziałem, kiedy chora była w chacie, jak jej, co mógł, znosił i siedział przy niej wpatrzony, posłuszny, jak pies. Za to go ona polubi — i wszystko dobrze będzie.
Coś tam mruknął Michał, aprobując te horoskopy, ale zarazem westchnął tak głęboko, że Stanisław przyjrzał mu się uważnie i rzekł:
— Już teraz przepadło, panie Michale. Póki dziewczyna, no... różnie to bywa, kiedy oboje wolni i chcą oboje. Ale sam postanowiłeś, żeby została uczciwą kobietą — i pięknie. Teraz ona dla ciebie nie ta sama. U nas taki obyczaj: cudza żona święta.
Blizkie hasło trąbki przerwało rozmowę.
— Ach tak? — Wejsz powraca i psy zwołuje; trzeba nam gdzieindziej — rzekł Stanisław, powstając.
Na szczycie łysego pagórka ukazał się czerwono ubrany Wejsz na karym kucu. Tułały się koło niego psy zziajane, z wywieszonymi ozorami. On zaś, niby centaur, obracał bez pomocy uzdy czworonogi spód swej postaci, strzelbę miał przewieszoną przez plecy, lufami na dół, zło-