Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.





XIV.
CISZA WIEJSKA.

Tęskno już na polu po zebranych zbożach? co, Hetko?
Tak mówił Michał, leżąc na zboczu suchego, pokrytego rżyskiem pola, do pięknej swej wyżlicy, perły angielskich psów legawych, która na tę uwagę odpowiedziała smutnemi oczyma, choć uśmiechając się półgębkiem z pod delikatnej fafli, a suchym ogonem potakując kilkakrotnie. Michał przeprowadził dłoń po czarnym aksamicie jej skóry, luźno oblekającej ciało długie, złożone z artystycznego doboru kostek i mięśni.
— Sami pozostaliśmy z tobą, Hetko... pan Stanisław nie chce już z nami polować... Fox zależy zupełnie pole... nas tylko dwoje, Hetuś!...
Wyżlica patrzyła na pana miłośnie, a rude plamy pod oczami nadawały jej spojrzeniu wyraz głęboki, tęsknie coś wymawiający, podobny do wzroku Warszulki — —
— Et, głupie porównanie! — żachnął się Michał.
I dalej o psich sprawach rozmawiał z Hetką:
— Nie lubi chodzić po przepaścistych błotach elegantka taka... dlatego nie wziąłem cię na Szepetę. A napatrzyłabyś się tam dziwnego ptactwa — co krok pardwy — najprzód gargar — gargar — a potem calem stadem prrr...
— Czy być może?... — zaznaczyła Hetka podziw nerwowem wzniesieniem głowy i drgnęła od nadmiaru wrażeń dźwięcznych.