Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   201   —

— Tak, tak — odwagą suczka nie grzeszy, za to wiatru takiego żadna niema.
— Taka już jestem, ale cała twoja — wdzięczyła się Hetka, wtłaczając cienki pysk świdrem w ubranie Michała, cicho skomląc.
— Ale przynajmniej na suchem pokażmy, co umiemy. Mamy dopiero trzy kuropatwy. No, Hetka, marsz!
Wstał, rzucił strzelbę na prawe przedramię i wskazał wyżlicy blizki łan kartofli, w które natychmiast zapuściła się, technicznie myszkując między przywiędłemi łodygami.
Kuropatwy nie tak są rozrodzone na Litwie, jak w południowo-zachodnich ziemiach polskich. Zdawałoby się, że szare, skromne ptaki wstydzą się porównania z bogato upierzoną pardwą, z czarnym cietrzewiem i jego olbrzymem, głuszcem, mieszkającymi tutaj na swych prawowitych dziedzictwach. Może też i kraj, pełen wód i moczarów w lecie, srodze zaśnieżony w zimie, onieśmiela szare kury do rozgoszczenia się na dobre. Wodzą się małemi stadkami, niby wygnane tutaj z krajów lepiej uprawnych.
W redlinie między kartoflami Hetka stanęła twardo, wyciągnięta w pas aksamitny, zakończony sztywnym ogonem. — Pomknął szarak, migając zaledwie końcami słuchów nad nacią kartoflaną. Rajecki darował mu życie ze względu, że pora jeszcze zawczesna na rzeź zajęcy niedorosłych, a Hetka ani susa nie skoczyła w pogoń, tylko, podniósłszy głowę i jedną przednią łapkę, śledziła wzrokiem kierunek biegu po rozchwianych łodygach; aż gdy zając wywinął się z kartofli i już po złotem ścierniu szorował, sam złotawy i ledwie jak kłębek pyłu widoczny,