Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   115   —

— Ej nie... — uspokajał Michał — przecie widziałem go wczoraj; mnieby powiedział. No i panu!
— Gadał mi tam coś ostatnimi czasy... o demokratyzacyi społeczeństwa, wyobraź sobie! Ładna mi demokratyzacya — schłopieć! Chłopa oświecić i podnieść — co innego. — — Ot jak mi wyrósł: czytać nawet nie umie! Przeczyta w durnej gazecie dziesięć durnych frazesów i stosuje do swoich amorów! Tybyś takiego głupstwa nie palnął, Misiu?
— Wie pan — rzekł Michał trochę dla popisu nowożytnością poglądów — wobec szczerego uczucia interesy klasowe mogą zamilknąć. A taka dziewczyna dobra i kochająca może być dokształcona przez męża.
— Przez Stacha? właśnie wynalazłeś! zdziczeje mi, schłopieje, a za sto lat z Pucewiczów będą Pucajtysy!
— Albo Pucewiczowie staną się prawdziwie krajową gentry.
— Gentry? — to po angielsku?
— Nową, naczelną klasą.
— Rozumiem, rozumiem — — widzę, żeście wszyscy, młodzi, oczadzeni przez teorye.
Usiadł znowu na swem miejscu, pociągnął herbaty i dymu, zadumał się.
Tymczasem zadudniało przed podjazdem. Czyżby Stanisław już powracał? — — On!
Wszedł raźnie, wiejąc pachnącym nocnym chłodem, uśmiechnięty, jak człowiek spokojnego sumienia. Pocałował ojca w ramię, stary objął go miłośnie za głowę, zapominając widocznie o troskach wobec widoku zdrowo kwitnącego syna.
— A przywiozłeś szpikulec do fajki?
— Jest, ojcze, jest — — Dla ciebie, Misiu, nowina! Słonki ciągną pod Dusiacką puszczą, że choć kijami bij! Pośpiałem tam na zachód, sześć zabiłem.
— Ja tylko trzy w Sztarańskich zaroślach.
— Powiadali mnie — dodał Stach — że ciecieruki tokują, aż spać o świcie nie można w miasteczku, w Dusiatach. Chcesz? jutro na noc na toki!
— Czemu nie! — bo nawet pojutrze za późno: Wielki piątek.
Stanisław posilił się szybko i pociągnął Michała do swoich pokojów, gdzie jeszcze stary Pakosz, udający zastępcę w gospodarstwie pod nieobecność Stanisława, zdawał mu raport z czynności dziennych.