Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to, panoczek, Chima przyszła.
Kotowicz słyszał już raz to imię oryginalne 1 szukał w pamięci, z jakiego powodu?.. Rybak mu przypomniał:
— Co od niej Łauren “w proczki paszou”[1]. Szukała ona jego cały miesiąc i, nie znalazłszy, powróciła. Biedna ona.
Halimon przeszedł, zabrał swą sieć i zniknął. Wieś uciszyła się znowu aż do dzwonków w u szach. A po chwili zobaczył Kotowicz bosą dziewczynę w szarej płótniance, sunącą jak cień ku rzece. Nie patrzyła na dwór, nie dostrzegła też dziedzica w oknie; stanęła nad rzeką, wpatrzona w nią, jak posąg płaczki nad mijającem bez wesela życiem. Była to bezwątpienia Chima. Edwarda wzruszyło pewne pokrewieństwo losowe z tą dziewczyną — zapisał na kartce, że ma wypytać o Chimę i dać jej coś na pociechę. Nad to poruszenie fal ciszy przez powrót Chimy nic się nie stało głośniejszego tego dnia w Turowiczach.
Za to w trzy dni później rozchwiała się doszczętnie cisza sumienia, osnuwająca już poniekąd Edwarda. Przyszły dwa listy, od Kamila i Teo.
Jej list, pisany po francusku, był taki:
„Kochany przyjacielu!

Niech się pan przyzna, że oczekiwał listu odemnie, bo wam, mężczyznom, zawsze się zdaje, że się wam od nas coś należy... Jak pan wie, jestem odmiennego zdania. Więc, że dzisiaj piszę, to fakt nadzwyczajny, to odstępstwo od zasad, to gwałt zadany mej miłości własnej. Mówił mi pański przyjaciel, Kamil, że pan ma do mnie jakąś urazę (??),

  1. Precz sobie poszedł, porzucił.