Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pani się także wychowywała w Moskwie?
— Nie; ja tu gospodarzę z papą — od wieków.
Miała zapewne lat ośmnaście? — może mniej, sądząc po niedotkniętych przez namiętność oczach i ustach. Głos jej był nie ten, słyszany z drugiego pokoju — dużo piękniejszy. Kotowicz uczuł potrzebę jakiejś radosnej manifestacyi. Przemknął mu przez głowę wiersz Słowackiego:
“Stanąłem przed nią — i spuściłem oczy”. — —
Ale, że byłoby niewłaściwością coś podobnego powiedzieć temu ślicznemu, nieznanemu dziewczęściu, podchwycił tylko po namyśle, ostatnie słowa Reni z nieproporcyonalnem zadowoleniem: Więc mówi pani: od wieków? to wyborne! A pan co myśli? że ja dziecko? Mam lat ośmnaście.
— Reniu! — oburknęła ją starsza o cztery lata siostra — któż cię pyta o legitymacye?
— Bo pan tak jakoś mnie z góry...
Urwała, i spostrzegłszy strzelbę Kotowicza, stojącą w kącie, skoczyła do niej posuwiście, wzięła w ręce, przyłożyła do ramiona.
— Składna i lekka; lżejsza, niż nasze.
Obejrzała ją dokładnie i technicznie. Potem orzekła poważnie, patrząc na Edwarda dobremi oczyma:
— Panu podobno nie udało się z głuszcem? — Ale to dlatego, że pan nie ma białej muszki na lufach. Papa zakłada białą muszkę, kiedy idzie na głuszce.
— Sądzi pani, że dlatego chybiłem? — pytał Kotowicz, ujęty przez uprzejmość dziewczęcia.
— Naturalnie, bo białą muszkę łatwiej zobaczyć w ciemności, a po lufie mierzyć na pamięć