Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jechałem dla sprzedaży części puszczy, może i całych Turowicz, gdyby się znalazł dobry kupiec.
— Czy tak? — —
Olesza znowu zesztywniał, jak przy pierwszem spotkaniu. Nie badał dalej. Zaległo niezręczne milczenie, bo i Marcelce nie chciało się już wszczynać nowego tematu z gościem, który zaraz miał wyjechać stąd, a wkrótce z okolicy. Kotowicz powstał, udając zaciekawienie do jakiegoś obrazu, wiszącego na ścianie, gdy przez drzwi otwarte do drugiego pokoju zobaczył uchodzącą szybko białą postać dziewczyny z ciemnym warkoczem. Objął ją rzutem oka, z zupełnem zadowoleniem, ocenił, że jest bardzo kształtna i sprawna w ruchach. Więc mu przez głowę przemknęło, że ojciec Olesza ładną sobie dobrał służącą — już i głos jej z drugiego pokoju był obiecujący.
Ale Olesza zawołał:
— Reniu! czemuż tam biegasz i nie przychodzisz na kawę? Mamy gościa.
Więc z drzwi, za któremi zniknęła, musiała teraz wykonać wejście uroczyste panna Regina Oleszanka, mocno zapłoniona, w śnieżnej sukience. Zapewne przed chwilą się przebrała ze swych szatek gospodarskich, bo wiało od niej zapachem świeżej wody, a silna choć drobna rączka, którą podała Kotowiczowi, była czerwona i zimna.
Uśmiechnęli się wszyscy naprzeciw niej, każdy inaczej: ojciec po ojcowsku, siostra pobłażliwie, Kotowicz z podziwem. Ale wszyscy musieli się uśmiechnąć, jak do bukietu, który wnoszą do pokoju. Bukiet był z jednej ciemnej róży, na biało-spowitej łodydze.
Edward szukał, coby powiedzieć. — —