Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo niepewnie — odrzekła Renia, biorąc zupełnie na seryo wątpliwość Kotowicza:
Jemu zaś cisnęła się do ust inna uwaga:
— Ach ty biała muszko z czarnym łebkiem! —
Wtem w drzwiach pokoju ukazała się służąca:
— Kałamaszka podjechawszy —
Dosyć ładna dziewczyna, wydała się Kotowiczowi nieznośną — i głos miała śmieszny. Po uprzednich wymówkach nie pozostawało nic, jak tylko pożegnać się i wyjechać. Uczynił to Kotowicz; odprowadziła go rodzina Oleszów aż na próg i patrzyła, jak niknął na drodze. On się też odwrócił parę razy, z wesołymi ukłonami. Przy ostatnim zdało mu się, że dostrzegł biały rękaw Reni wzniesiony wysoko, dający znak “do widzenia”.
Ale pan Olesza zanim spać się położył, miał do starszej córki przemowę.
— Dałabyś już spokój, Marcelko, z tą Moskwą, z tą kulturą wschodnią! Kotowicz jeszcze Bóg wie, co o nas pomyśli.
— Czy ojcu chodzi o zdanie tego pana?
— Chodzi mi o naszą opinię. Kotowicz ma wielu znajomych, może opowiedzieć, że tu, w Kureniczach mieszkają nie Oleszowie, stara polska szlachta, ale jacyś... wschodni ludzie. No, zdrzemnę się trochę... Póki jesteście w domu, musicie już uszanować starą modę.
Poszedł do swego pokoju, a siostry pozostały w jadalni.
— Ach, doprawdy, wytrzymać tu trudno! — wybuchła Marcelka, szarpiąc serwetę; — pojadę chyba do ciotki, do Moskwy... ucieknę!
Glaskała ją Renia, przykładając czarną główkę do płowej czuprynki siostry.
— Ojciec taki zły, kiedy niewyspany...