Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

Pan Antoni Olesza, właściciel Kurenicz i przyległego lasu, zabił swego głuszca na mokrej brzezinie i podniecony przez tę zdobycz, podobno już dwóchsetną, lecz zawsze pożądaną, okazał się rozmowniejszym i mniej sztywnym przy powtórnej schadzce w lesie. Może też potrzebował namysłu nad osobą nowego sąsiada i po namyśle przygarnąć go do serca. Dowiódł mu łagodnie lecz stanowczo, że, polując w lasach Kurenickich, powinien zajechać na śniadanie do dworu, o kilka wiorst odległego. Edward przyjął zaproszenie wypadające w porę, bo apetyt czuł wilczy, i o wschodzie słońca stanął w Kureniczach.
Olesza, jak się okazało, znał dobrze marszałka i całą rodzinę Kotowiczów, Edwarda widywał niegdyś dzieckiem, a i Edward odnalazł w zamierzchłych swych wspomnieniach dziecinnych fizyognomię dworu bardzo oryginalną, bo rodzina Oleszów mieszkała w piętrowym lamusie, zwanym “skarbcem”, przerobionym na mieszkanie główne, stary zaś, niski dwór wrastał w ziemię, pod ciężarem omszałego dachu; dumały nad nim ogromne lipy i szeptem doradzały go nie tykać, aż póki umrze naturalną śmiercią razem z innymi porostami tej ziemi. Za to “skarbiec” był wyświeżony, opasany dwoma piętrami drewnianych portyków — wielki, familijny gołębnik. Był projekt postawienia nowego dworu w malowniczem miejscu nad Ptyczą, obroś-